Taj Mahal. Najsłynniejszy grobowiec świata. Oczywiście znalazł się na naszej liście miejsc do odwiedzenia.
Podróż do Indii – brzmi niesamowicie egzotycznie. Tej podróży nie planowaliśmy. Był rok 2017. Rok, kiedy w maju odwiedziliśmy Pekin, który był dla nas szalenie egzotyczny i przełamał sporo naszych barier w podróżowaniu. Wydawało nam się wtedy, że Pekin to będzie nasza najbardziej egzotyczna podróż i na tym poprzestaniemy, wracając do zwiedzania starej dobrej Europy.
Początkiem października zadzwoniła do mnie mama mojej przyjaciółki. Oznajmiła, że w grudniu, w Kalkucie, odbędzie się uroczystość mojej przyjaciółki i pojawiło się pytanie, czy pojedziemy do Indii.
Mi wiele nie było trzeba, od razu sięgnęłam do inspiracji na Pintereście, co można zobaczyć w Indiach. Miałam jeszcze ten komfort, że lata temu moja mama ze swoją rodziną była w Indiach ponad rok, stąd o Indiach już jako dziecko słyszałam sporo.
Podróż do Indii
Natomiast mój mąż był bardzo nieprzekonany, bo Indie są daleko, bo to nie jego klimat. Bo tam jest chaos i zupełnie inna kultura, bo nie dostanie urlopu. Początkowo zdecydował, że owszem, możemy polecieć do samej Kalkuty, ale na zwiedzanie Indii to już nie będzie szans. Bo urlop (a raczej jego brak) i inna kultura. No i ceny lotów – na pewno to będzie kosztowało majątek. Ale jak siedliśmy któregoś wieczoru razem przy komputerze i zaczęliśmy składać sami połączenie, okazało się, że ceny nie są takie zaporowe. No i Piotrek już powoli przekonywał się, że jednak pojedziemy i pozwiedzamy. Z pomocą przyszedł też jego kolega z pracy, który w Indiach był i był zachwycony. To ostatecznie przekonało mojego męża, że może pytać o dłuższy urlop.
Planowanie naszej podróży do Indii
Krowy, byki, bawoły na ulicach to standard w Indiach.
Nasza podróż powoli zaczynała się klarować. Wiedzieliśmy, że na pewno nie polecimy z Polski do Indii bezpośrednio ani nie wybierzemy drogich lotów. Szukaliśmy tańszego połączenia wiedząc, że chcemy zobaczyć Delhi, Agrę i Jaipur, Varanasi koniecznie oraz Mumbaj. No i obowiązkowo Kalkutę, gdzie chcieliśmy spędzić więcej czasu. Piotrkowi udało się znaleźć połączenie z Dubaju do Delhi w bardzo dobrej cenie, a do Dubaju lata przecież Wizzair z Katowic. Na taką właśnie opcję się zdecydowaliśmy – Katowice-Dubaj, potem Dubaj-Delhi. Podczas kilku dni w Delhi wynajęliśmy samochód z kierowcą i odwiedziliśmy Agrę i Jaipur. Potem lokalnymi liniami polecieliśmy do Kalkuty, gdzie spędziliśmy 6 dni.
Złoty trójkąt, czyli Delhi, Agra i Jaipur
W drodze do Red Fort w Delhi. Spotkane w drodze dziewczęta koniecznie chciały mieć ze mną zdjęcie.
Z powyższej trójki najczęstszym obiektem westchnień jest z pewnością Agra ze słynnym Taj Mahalem. Chyba każda podróż do Indii zahacza o to miejsce właśnie. W Agrze spędziliśmy parę godzin, bo zależało nam na zobaczeniu Taj Mahalu z drugiej strony rzeki Jamuny. Spodziewaliśmy się wspaniałego widoku, a spotkał nas smog zasłaniający całą widoczność. Musieliśmy zadowolić się zadymionym niebem. Spodziewaliśmy się, że podobnie będzie już w środku i dalej nic nie zobaczymy, na szczęście dość szybko mgła smogowa została rozwiana.
Taj Mahal zza rzeki Jamuny
Mi natomiast szalenie podobał się Jaipur. I nie sam pałac Hawa Mahal, tylko City Palace ze swoimi przepięknymi drzwiami. Wiedziałam, że chcę wejść do środka i chcę zobaczyć dziedziniec z tymi drzwiami. Zresztą możecie ocenić poniżej.
W Jaipurze mogliśmy też odwiedzić świątynię małp. Mogliśmy się domyślać, dlaczego taka nazwa. Już wkrótce doświadczyliśmy sporego stadka małp hasających między kolejnymi budynkami kompleksu świątyń w pogoni za zabranym komuś szalem.
Świątynia Małp nie bez powodu nosi taką właśnie nazwę.
Varanasi
Widok z łódki na ghaty tuż po wschodzie słońca.
Tak naprawdę to miasto było dla mnie wręcz legendą. Mama była tam parę dni i miasto na tyle nas zaciekawiło, że postanowiliśmy umieścić je na liście naszych miejsc do zobaczenia.
Podobno podróż do Indii nie jest pełna, jeśli nie jedzie się pociągiem. Nam się to udało zupełnie przypadkiem. Z Kalkuty, gdzie byliśmy najdłużej podczas naszego pobytu, samoloty do Varanasi nie latały bezpośrednio, tylko z przesiadką w Delhi. Stolicę już odwiedziliśmy wcześniej, zatem zaczęliśmy rozważać inne opcje transportu. Padło na pociąg, bo akurat samochód na trasę ponad 600km pominęliśmy. Byliśmy bardzo optymistycznie nastawieni do pociągu, dopóki dzień przed wyjazdem zjawiliśmy się na dworcu. Chaos rozkładu jazdy i chaos samego dworca mocno zachwiał moje morale. Ale Piotrek trzymał się dzielnie, dlatego też następnego popołudnia wybraliśmy się ns zaplanowany pociąg. Początkowe obawy prysły gdy okazało się, że nie jadą z nami w wagonie żadne zwierzęta. Bardzo bałam się, że będę podróżować z kurczaczkami, dla których taka długa podróż mogła być bardzo niebezpieczna, a wierzcie mi, na dworcu widziałam paczki z piszczącymi kurczaczkami.
Podróż pociągiem
Nasz pociąg był pociągiem nocnym, zatem wieczorem wszystko, co zrobiliśmy to zajęliśmy nasze łóżka i poszliśmy spać. Rano okazało się, że pociąg po drodze ma opóźnienie, miłe towarzystwo pozwoliło nam cieszyć się podróżą.
W wagonie byliśmy jedynymi ludźmi spoza Indii. Wzbudzaliśmy dość duże zainteresowanie. Państwo, którzy byli naszymi bezpośrednimi sąsiadami ciagle nas czymś częstowali, fotografowali się z nami no i zaprosili nas do śpiewów i tańca. Tym sposobem nawet nie poczuliśmy tych kilku godzin opóźnienia.
Ganga Aarti
W samym mieście byliśmy dwa dni. Jeden spędziliśmy z miłym chłopakiem, który w ramach pracy w naszym hotelu oprowadził nas po mieście. Dowiedzieliśmy się, że najlepszym sposobem na poprawienie sobie karmy jest karmienie bezdomnych i takie też nam nasz przewodnik pokazał.
A później wzięliśmy udział w ceremonii Gaanga Arti. I tu krótka dygresja wprowadzająca w zdjęcia. Otóż w podróż do Indii zabraliśmy ze sobą dwa aparaty, Piotrek nosił aparat z zoomek 24-70mm, ja miałam aparat z obiektywem stałoogniskowym 85mm i prawie nigdzie nie mogłam zrobić zdjęć, bo kadr za wąski, bo ludzie za blisko. I tam właśnie, w Varanasi, podeszłam na moment opuszczając Piotrka i naszego przewodnika po to, by zrobić zdjęcie gadżetom używanym do ceremonii. Przysiadłam na moment w miejscu, gdzie nikt nie siedział (na takim podeście) licząc się z tym, że zaraz mnie przegonią ludzie pilnujący porządku. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tak naprawdę mam najlepszą miejscówkę. Żadnego tłoku obok mnie i do tego ogniskowa mojego obiektywu pozwoliła mi naprawdę cieszyć się w końcu możliwością zrobienia zdjęć.
Ludzie
Moja podróż do Indii dobitnie pokazała mi, jak miłymi ludźmi są Hindusi. Uśmiechnięci, życzliwi i chętni do pomocy. Przed wyjazdem naczytałam się o naciąganiu, o kradzieżach, o rozbojach. My podczas naszej podróży żadnej z tych rzeczy nie doświadczyliśmy. Mimo, że nieśliśmy ze sobą sprzęt fotograficzny, nikt nawet nas nie zaczepił. Wręcz przeciwnie, uśmiechano się do nas i podawano nam dzieci bardzo częst. Mam wrażenie, że traktowano to jako błogosławieństwo dla tych dzieci.
To właśnie spotkani ludzie stworzyli sporą część moich wspomnień. W podróży miałam swój pierwszy Travel Journal, w którym notowałam wspomnienia z danego dnia.Dzięki temu kawał naszej historii znalazł swoje miejsce na kartkach notesu a tym samym został ocalony od zapomnienia. Po powrocie zmierzyłam się także z tematem albumu. W końcu udało mi się przebrnąć przez zdjęcia i stworzyć coś, co wizualnie przypomina mi i tych pięknych chwilach w Indiach. Do Indii chciałabym wrócić. Cieszę się, że mogłam tam być, trochę liznąć tej fascynującej kultury i ugruntować sobie zdanie odnośnie powrotu tamże.